środa, 27 listopada 2013

Krotki urlop

Korzystajac z okazji odwiedzin naszego pierwszego goscia z Europy, wybralismy sie razem z nim w podroz. Trasa byla planowana oczywiscie na ostatnia chwile, czyli w dzien wyjazdu, ale tak to juz jest z moim Dominikiem ;), ale nie zganiajmy calej winy tylko na niego, wkoncu Robert tez wiedzial juz od dawna, ze tutaj przyjezdza i chce troche pojezdzic ;)

W poniedzialek po poludniu ruszylismy w droge. Naszym pierwszym przystankiem byla Hot Water Beach, o ktorej pisalam juz tutaj. Niestety tym razem nie mielismy okazji dostac sie do goracych zrodelek, bo odplyw byl najpierw o 2 w nocy, pozniej o 14, a tyle czasu nie planowalismy tam spedzic. Poprostu posiedzielismy na pieknej plazy, podziwialismy zachod slonca, a na kolacje zjedlismy miesko z grila i poszlismy spac. Pierwsza noc byla troche zwariowana, bo jednak na sama mysl, ze ktos z nami spi w pokoju, nie moglam usnac ;)

Na drugi dzien ruszlismy w strone Cathedral Cove. Teren tez juz nam znany z wczesniejszej naszej wyprawy, ale okolica tak piekna, ze zapewne nikomu sie nie znudzi za jednym razem. Do tego tym razem byl odplyw, a wiec moglismy podziwiac grote sklana z dwoch plaz. Chlopaki podczas plywania odkryli nawez jaskinie.

Kolejnym naszym celem bylo miasteczko Tauranga na terenie Bay of Planty. Miescina super, piekne plaze i fajne sklepy - na mysli mam takie z akcesoriami do domu, niestety w Auckland do tej pory nie udalo mi sie takich znalesc. A jak juz cos jest w tym stylu to bardzo drogie. Dlatego tez zakupilam pare drobiazgow ;) po shoppingu i plazingu ruszylismy w dalsza trase - tym razem w glab kraju. Po drodze mijalismy przepiekne krajobrazy, az szkoda bylo tak szybko opuszczac te tereny, ale teraz przynajmniej wiemy w ktory kierunek uderzymy nastepnym razem.

Zatrzymalismy sie jeszcze na chwile w Rotorua, a potem ruszylismy w strone Tongariro National Park, gdzie mielismy zarezerwowane spanie na dwie noce. I jakie bylo moje zdziwienie kiedy mijajac miasto Taupo zobaczylam na nawigacji, ze do naszej kwatery jest jeszcze ponad godzina drogi... Ja caly czas myslalam, ze bedziemy gdzies tam w poblizu! Nastepnego dnia, kiedy chlopaki szli na calodzienna wedrowke, chcialam sobie pochodzic po miasteczku i odpoczac nad jeziorem... Z moich planow nic nie wyszlo - wywiezli mnie na jakies "zadupie", gdzie poza naszym osrodkiem nie bylo nic, zupelnie nic, tzn. nie wliczajac lasow i wulkanow. Do najblizszego sklepu spozywczego bylo 30 min drogi, a o innych zakupach moglam sobie tylko pomarzyc, tak samo o jeziorze :( Ale mimo wszystko spedzilam ten dzien bardzo przyjemnie. juz dawno takiej ciszy "nie slyszalam". Odpoczelam fantastycznie :) Chlopaki tez mieli super dzien. Wedrowka byla wyczerpujaca i trwala ok 9 godz. Wyszli rano ok 7 i wspieli sie na mt Ngauruhoe (2300 m.n.p.m) - jeden z aktywnych wulkanow. Dalej ruszyli na mt Tongariro (1980 m.n.p.m), ale w polowie drogi musieli zawrocic, bo zaczal padac deszcz z gradem i nadciagnely geste chmury, przez ktore nic nie bylo widac. Mimo zmiennej pogody i zmeczenia udalo im sie zrobic slynna trase zw. mt Tongariro Crossing w czasie. Zdjecia wyszly super :)

Nastepnego dnia ruszylismy na zachodnie wybrzeze. Nocowalismy w Hawera a w sobote przejechalismy cala surf highway gdzie widzielismy kilka ciekawych spotow surferskich. Zachaczylismy rowniez o New Plymouth, a potem ruszylismy na Raglan. Tam rowniez chcielismy spedzic noc, ale po dluzszej dyskusji stwierdzilismy, ze jedziemy bezposrednio do domu. I tak wlasnie znalezlismy sie w sobote w nocy w domu - w koncu w swoim lozku :)

Tak przejezdzajac przez kraj od wschodniego wybrzeza poprzez centrum do zachodniego wybrzeza, mozna zauwazyc zmieniajace sie znaki ostrzegawcze. Kiedy na wybrzezu ostrzegaja przed tsunami i oznaczaja drogi ewakuacyjne w razie gdyby, tak w centrum kraju mozna znalesc znaki, a takze uslyszec w radiu jak nalezy sie zachowac w razie trzesienia ziemi. Dobrze, ze zadne wskazowki nam sie nie przydaly ;) ale z tego co czytalismy w 2012 roku wybuchl jeden z wulkanow na ktory wspinali sie chlopaki, dlatego tez ta trasa byla przez jakis czas zamknieta.

Dla zainteresowanych przebieg naszej trasy.

wtorek, 29 października 2013

Rangitoto Island

Za nami kolejny dlugi weekend. W poniedzialek obchodzilismy Labour Day czyli swieto pracy, ktore w Nowej Zelandii przypada na czwarty poniedzialek pazdziernika. Planowalismy sie gdzies wybrac, ale ze jakos przez caly tydzien nie moglismy sie na nic zdecydowac, zostalismy w domu i postanowilismy sie wybrac na jednodniowa wycieczke na wyspe Rangitoto.

Rangitoto jest mala wyspa wulkaniczna polozona niedaleko Auckland. Jest to najmlodszy wulkan, a zarazem wyspa na tym terenie, ktora powstala ok 600 - 700 lat temu. Na Rangitoto mozna sie dostac promem, ktory kursuje w ta strone pare razy dziennie. My wzielismy prom o 9:15 i wrocilismy ostatnim o 17:00. Wyspa jest pod ochrona dlatego tez "nikt tam nie mieszka", "nie ma samochodow", nawet nie mozna zabrac ze soba rowerow. Oczywiscie mozna znalesc tam pare domkow, ktore prawdopodobnie zostaly wybudowane jakos w latach 30-tych, zanim jeszcze wprowadzili zakaz budowy, ale jest ich niewiele i tak naprawde to nie wiem czy ktos tam mieszka na stale, bo na wyspie nie ma pradu ani dojscia do wody pitnej. Dlatego tez trzeba pamietac o zabraniu ze soba odpowiedniej ilosci wody i prowiantu! Co do samochodow to spotkalismy po drodze dwa terenowce, a wiec tak calkowicie bez jednak sie nie da ;) smochody naleza pewnie do straznikow, ale mimo wszystko nie jest tak calkiem bez. Poza tym jezeli ktos nie lubi wedrowac, a chcialby sie jakos dostac na szczyt (260 m), moze podjechac wagonikiem, ktory jest ciagniety przez traktor.

Co do samej wyspy to powiedzialabym, ze jest ladna, ale nie stalaby u mnie na liscie miejsc, ktore koniecznie trzeba zobaczyc. Za to widok na szczycie jest przepiekny, powalajacy!! Przy pieknej pogodzie i tym widoku czlowiek odrazu zapomina, o tym jak sie zmeczyl ;) bo ja sie zmeczylam i to bardzo!! Moja kondycja jeszcze nigdy nie byla tak zla jak teraz ;)

Oto mapka ze szlakami (zrodlo):
Rangitoto Island Map

Nasza ture zaczelismy od Coastal Track. Trasa byla przyjemna, bo wiekszosc czasu szlismy lasem, a wiec mielismy troche cienia, ale dala nam tez troche w kosc, bo drozka byla waska i kamienista, a wiec nie trudno jest sobie skrecic kostke... Myslelismy, ze bedziemy miec jakos wiecej dojscia do wody, niestety tak nie bylo, moze jednak trzeba bylo zrobic ten inny szlak? Pozniej odbilismy w lewo na Summit Road, ktora doszlismy na szczyt wulkanu. Ta trasa byla lepsza, bardziej ubita, latwiej sie szlo, ale pod gorke... Pod koniec bylam juz tak zmeczona, ze nie wiedzialam, czy bede miala sile wrocic. Najgorsze dla mnie bylo to, ze lawki do odpoczynku byly tylko na szczycie, a tak poza tym mozna bylo usiasc sobie na jakims kamieniu albo na kamienistej drodze, a sprobujcie w ten sposob sobie odpoczac z brzuchem... Czasami mialam wrazenie, ze po odpoczynku dupsko gorzej mnie bolalo niz przed ;) No nic na szczycie o wszystkim zapomnialam, zrobilismy dluzszy odpoczynek z jedzeniem i nabralismy sily na powrot do portu.

Wrocilismy zmeczeni jak nie wiem co, glodni i super opaleni :D

środa, 9 października 2013

Lake Rotorua




Pierwsza wycieczka weekendowa w tym sezonie zaliczona :) Ledwo co przyszla wiosna, a my juz w droge ;)

Tym razem wybralismy sie nad jezioro Rotorua, drugie co do wielkosci na tej czesci wyspy (ok. 80 km2) ktore znajduje sie na poludnie od Auckland w centralnej czesci Wyspy Polnocnej. Ale nie jest to tylko takie zwykle jezioro... Rotorua lezy w jednym z najbardziej geotermalnie aktywnych terenow na ziemi! To prowadzi nie tylko do tego, ze wokol miasta mozna znalesc gorace czy blotne zrodla, ale rowniez do tego, ze prawie w calym miescie czuc siarke... Zapach jest normlanie paskudny!! Jak zgnite jaja.

 http://www.nzine.co.nz/Links/images/rotorua2.jpg

To wlasnie glownie te gorace zrodla, ktore maja wysokosc zawartosc siarki, przyczynily sie do slawy tego terenu. Prawdopodobnie zrodla te lagodza objawy rematyzmu - mamo to kiedy wpadasz? Oczywiscie kapieli w takich zrodelkach zazywaja nie tylko ludzie chorzy. W miescie powstaly liczne SPA i Wellnes kurorty, bo chyba nie ma zbyt wiele przyjemniejszych rzeczy jak leniuchowanie w cieplutkiej wodzie :) Do tego mozna skorzystac z przeroznych masazy i maseczek blotnych :) Szkoda tylko ze my na nic z tych rzeczy sie nie zalapalismy...

 http://www.rydges.com/media/397251/redwoods%20thumb2.jpg

Nasza wyprawa miala troche inny charakter - taki bardziej rowerowy! Z Dominika kolegami z pracy. Otoz z jednej strony gorace zrodla i wulkany, z drugiej strony przepiekne krajobrazy, lasy! A w tych lasach super trasy rowerowe. Duzo jest takich na rowery gorskie, ale mozna tez jechac taka zwykla droga. Te trasy na rowery gorskie sa naprawde super. Mozna wybrac rozne stopnie trudnosci, a wiec kazdy znjdzie cos dla siebie, nawet ja ;) zrobilam dwie takie najlatwiejsze i pewnie gdyby nie moj brzuszek poszalalabym jeszcze wiecej. Najwiecej jednak poszalal moj Dominik... Dla niego sobota nie skonczyla sie dobrze :( niestety mial wypadek na rowerze i wyladowal na... twarzy. Cala prawa strona obita. Cale szczescie skonczylo sie tylko na paru siniakach, ale na poczatku nie wygladalo to dobrze. Mnie przy tym nie bylo, bo sobie odpoczywalam na trawie i w sumie czekalam na cala reszte. Mieli byc o 13, zebsmy poszli razem na obiad... A tu 14:30 a ich dalej nie ma. Oczywiscie ja nie mialam komorki, wiec nie mialam jak sie z nimi skontaktowac, nie wiedzialam co sie dzieje i co mam robic. Stwierdzilam, ze najlepiej zrobie jak pojde do domu i stamtad sprobuje sie do nich dodzwonic. Oczywiscie musialabym wrocic przez las, ale nie wiedzialam jak?! Dlatego tez chcialam isc do sklepu kupic sobie mape. Kiedy przed sklepem szukalam miejsca gdzie moge przypiac rower, uslyszalam, ze ktos mnie wola... Patrze, ale zadnej znajomej twarzy nie widze, tylko jacys obcy ludzie, wiec pomyslalam sobie, ze musza wolac kogos innego. Nagle podchodzi do mnie jakas babka i informuje mnie o calej sprawie i ze Dominik z rozbita twarza siedzi w aucie i czeka na karetke... Myslalam, ze sie przewroce!! wygladalo to tragicznie :(

No ale wszystko dobrze sie skonczylo. A i karetka udalo nam sie przejechac ;)

sobota, 7 września 2013

Zguba wkoncu w domu :)

W zeszły poniedziałek Dominik wrócił z pracy z nasza zguba ;) samochód po dwóch tygodniach naprawy był do odebrania. Wszystko co miało byc zrobione - zostało zrobione, a nawet wiecej, bo mieli zalakierowac pare zadrapan, a pomalowali chyba caly samochód. Koszty ponosi ubezpieczalnia, więc my sie cieszymy, bo bryczka wyglada jak nowa.

Tak więc od tygodnia jesteśmy znowu zmotoryzowani :) tzn Kacha juz obleciala pare sklepow i jeszcze pare stoi na liście. Poza tym wybrałam sie na kolejny kurs angielskiego, ktory jest darmowy i polega na tej samej zasadzie co ten pierwszy. Tzn jest grupka ludzi, którzy kształcą sie na nauczycieli języka angielskiego jako jezyka obcego oraz my uczniowie. Oni maja możliwość zrobienia praktyki i poznać w ten sposób metodę nauczania, która im odpowiada, a my uczymy sie języka. Zajęcia odbywają sie na uniwerku (w sumie po polsku nazwałbym to bardziej Politechniką) dwa razy w tygodniu, po dwie godziny. Wielkość grupy zależy od dnia, bo nie zawsze wszyscy przychodzą, ale jest nas tak 10-15 osób. Kserowki rownież dostajemy za darmo i nie musimy kupować żadnych książek. 

Jak juz jesteśmy przy nauce języka to powiem, ze chodzę na jeszcze jeden kurs w piątki. Ten kurs jest zupełnie inny i myśle, ze w sumie nie zyskuje tam dużo, ale cóż zawsze to jakiś kontakt z innymi ludźmi. Zajęcia odbywa sie w community center. Przeważnie każda dzielnica w Ackland ma taki "dom" gdzie znajduje sie biblioteka i w którym odbywają sie rożne zajęcia dla mieszkańców, np. yoga, zumba, przeróżne kółka dla dzieci jak i rownież coś dla seniorów. Często takie zajęcia nie kosztują dużo, jakaś symboliczna suma, a resztę dokłada państwo. Ja za angielski płace 40 NZD (dwa miesiące). Przez dłuższy czas byłam tam najmłodsza... Alez było moje zdziwienie kiedy przyszłam na zajęcia, a tam okazuje sie ze średnia wieku to 60+, a 98% uczniów to Azjaci haha. Ale nic jest bardzo miło, wszyscy traktują mnie jak dziecko :) i sie o mnie troszcza. A jakoś dwa tygodnie temu doszła do nas dziewczyna, która jest młodsza ode mnie, także nie jestem juz jedyna :) Bardzo miła Koreanka, z która spotkałam sie tez juz pare razy poza kursem. Wracając do kursu, to w sumie tutaj nie dostajemy żadnych kserowek, tylko nauczycielka cały czas smaruje coś na tablicy. Wogole jest trochę niezorganizowana, bo jakoś nigdy nie wyrobimy sie z tym co sobie zaplanowała. Ale trzeba jej wybaczyć, tez kobiecina juz starsza i robi to dobrowolnie, a przede wszystkim grupę mam wygadana i zawsze jakoś temat zejdzie na coś innego, np. a jak to jest w Chinach, albo dzieci, wnuki itd ;) po godzinie mamy przerwę na herbatę, kawusie i ciasteczka, a czas mija - o tyle dobrze, ze w miłym towarzystwie :)

piątek, 30 sierpnia 2013

Domowe wypieki

Kiedyś tam juz sie chwalilam, ze chleb pieczemy sami i dzisiaj postanowiłam, ze pokaże Wam co mi sie ostatnio udało upiec :)

Tak wyglądały bułeczki:


A tak wyszedł chlebek na zakwasie:


Chleb zwykły pszenny na drożdżach:



Wiem chleb nr. 1 wyglada jak ciasto, ale musiałam go włożyć do foremki na tort, bo keksowka okazała sie za mała :) przepisy na te trzy rzeczy znalazłam tu: http://www.mojewypieki.com/ 
Jak zrobic zakwas rownież znalazłam na tej stronce. Powiem wam szczerze, ze w sumie nie jest to nic trudnego, a efekt jest zadowalający. Trzeba byc tylko cierpliwym, a wszystko jakoś sie uda. Bułki wyszły rewelacyjne. Mieliśmy je przez dwa dni. Ale jeżeli ktoś z was sie na nie zdecyduje to polecam dać trochę mniej miodu, bo ja dałam tyle co w przepisie i jak dla mnie były trochę za słodkie. Co do chlebka, to przyznaje sie bez bicia, było to moje drugie podejscie. Pierwszy chleb niestety nie wyrósł zbyt dobrze i zrobił sie twardy. W smaku był dobry, ale zęby trzeba było trochę pocwiczyc ;) główna przyczyna tego był za słaby zakwas. Teraz juz wiem, ze jak jest za słaby można dodać odrobine drożdży, to mu pomoże pracować. Poza tym trzeba byc cierpliwym jeżeli chodzi o samo wyrastanie ciasta. Czasami idzie szybciej, czasami potrzebuje wiecej czasu. A ze u nas w kuchni jest chłodno, ciasto rośnie najlepiej w piekarniku, ktory nastawiam na najniższa temperaturę.
Jeszcze jedna rzecz, która udało mi sie zdokumentowac jest własnoręcznie zrobiony makaron. Tak wyglądał jeszcze nie ugotowany:


A tak z pomidorowka ;)



piątek, 23 sierpnia 2013

Nowozelandzki styl jazdy

Tak jak juz zapowiedzialam w ostatnim wpisie dzisiaj będzie o ruchu drogowym w NZ. Pewnie niektórzy z was sie zastanawiają dlaczego akurat o tym chce pisać, czy nie ma lepszych tematów? Przecież na całym świecie znaki drogowe, a przede wszystkim ich większość wyglada tak samo. Zasady ruchu drogowego sa tez wszędzie mniej wiecej takie same. Chociaż z doświadczenia polecam wszystkim, którzy wybierają sie do obcego kraju i maja zamiar wsiąść za kółko, wcześniej coś na ten temat przeczytać. Pomocne w tym zakresie sa rownież przewodniki, które najczesciej zawieraja najważniejsze informacje na ten temat. 
No właśnie a co możemy sie dowiedzieć na temat ruchu drogowego w NZ? Teraz otwieram swój przewodnik i cytuje - tzn. tłumaczę bo przewodnik mam w języku niemieckim: "w NZ panuje ruch lewostronny, ale mimo wszystko na nieoznakowanych skrzyżowaniach obowiązuje reguła prawej ręki. Znaki drogowe odpowiadają tym międzynarodowym. Pasy zapisany z przodu i z tylu itd." A więc według książki latwizna... Poza tym piszą o tym, ze jest dużo radarow i ze dopuszczalna granica promili alkoholu we krwi wynosi 0,8. A więc piwko można sobie strzelić i jechać, a co najzabawniejsze to słyszałam od ludzi, ze bardzo dużo ludzi wsiada tutaj za kółko pomimo ze sobie wypili, no bo przecież wolno, a nawet czasami sie zdaza, ze sobie piją za kierownica!! Bo dopóki nie przekroczą danej granicy to jest prawdopodobnie ok. Ja nie wiem nie próbowałam i próbować nie zamierzam!

Następna rzeczą, która chciałabym sie z wami podzielić, sa tutejsze ronda. Przed każdym rondem mamy jaki znak? Ustąp pierwszeństwa! A co robi większość tutejszych kierowców? Zatrzymuje sie przed rondem, czyli tak jak by widział znak stopu. Oczywiscie jeżeli znajduje sie jakiś pojazd na rondzie to trzeba sie zatrzymać, zeby mu ustąpić pierwszeństwa - sprawa nie podlega dyskusji, ale jeżeli rondo jest puste to jedziemy a nie stoimy! Wiecie jakie tu sie czasami robią korki przed rondem?? A rondo jako skrzyżowanie z wyspa na środku pwinno ruch uplynnic, ułatwić. Tak samo co uważam za irytujące, to sygnalizownie zjazdu z ronda... Otóż pojazd wjeżdżający na rondo, który chce jechać prosto, nie używa wogole kierunkowskazu. Ten ktory skręca w prawo ( czyli musi przejechać całe rondo, pamiętajmy ze ruch tutaj jest lewostronny, a więc na rondzie patrzymy sie w prawo) włącza kierunkowskaz w prawo. A więc ty jako kierowca samochodu, ktory chce sie włączyć w ruch musisz jakoś wiedzieć skąd jedzie ten inny samochód, tzn. o które prawo mu teraz chodzi. Rzadko kiedy widać kierowcę, ktory poprostu zjezdzajac z ronda, sygnalizuje to włączając lewy kierunkowskaz przed swoim zjazdem. Wtedy zawsze sobie myśle on jest pewnie z Europy :)

Kolejny punkt to autostrady. Dopuszczalna prędkość na autostradzie 100 km/h. To jeszcze można przeżyć, chociaż nie ukrywam, ze uwielbialam znak na niemieckiej autostradzie, który znosi wszelkie zakazy i można śmigac ile sie chce. I wcale nie jestem piratem drogowym, ale w tym momencie poprostu sobie jedziesz i nie patrzysz co chwile na tachometr, zeby tylko nie dostać mandatu ;) a najgorszy jest porządek, a raczej nie porządek na pasach! Bo każdy wali pasem jaki mu sie podoba. Nie ma ze ten prawy to najszybszy, dla pojazdów wyprzedzajacych. Prawym smigaja nawet ciężarowy. No ale co sie dziwić, jak niekiedy sa naprawdę szybsze od osobowek. Gościu ktory chce zjechać z autostrady, a ma do tego jeszcze pózniej pas zjazdowy, zwalnia na autostradzie nawet do 50 - 60 km/h! A podczas największego ruchu średnia prędkość na autostradzie wynosi 30-40 km/h, korkuje sie strasznie! Ale to nie tylko dlatego, ze samochodów jest tak dużo, ale dlatego tez, ze ludziemjezdza jak sieroty i dolega często na pamięć. Tzn jak taki kierowca wie, ze pasy bedą sie za jakiś czas rozdzielać to on juz będzie od poczatku jechać tym pasem na którym pózniej ma zostać.... Co do autostrad to trzeba jeszcze zaznaczyć, ze sa one i to nawet dobrze rozbudowane, ale w sumie tyko w obrębie Auckland. A więc wypad za miasto oznacza korzystanie z dróg szybkiego ruchu, zazwyczaj jednopasmowych. 

Sprawa parkowania i parkingów wyglada następująco. Zazwyczaj gdzie sie nie pojedzie znajdzie sie jakieś miejsce do parkowania. Parkingi płatne sa zazwyczaj w centrum miasta i w dzielnicach, które sa ruchliwe ze względu na sklepy czy tez restauracje. Chociaż muszę powiedziec, ze i tam sie znajdzie coś darmowego. Parkingi sa najczęściej na ulicy, co przy głównych drogach jest bardzo denerwujace, bo to zabiera dwa pasy ruchu!! Zakaz parkowania jest tylko w godzinach szczytu, a więc poza tymi godzinami zamiast czterech pasów, mamy tylko dwa...
Parkingi przed centrum handlowym albo jakimiś supermarketami sa w przeciwieństwie do parkingów w Szwajcarii darmowe i jak dla mnie to zbyt dużo sie na nich dzieje. Bo tak jak na drodze nikomu sie nie spieszy, wszyscy jeżdżą jak chcą, tak na parkingach jak by nagle we wszystkie żołwie drogowe coś wstąpiło i dają czadu. Do tego potrafia byc nie uprzejmii, czego mogłam sie juz pare razy przekonać. Pewnego razu szlam parkingiem, ktory był prawie pusty. Auta stały najbliżej sklepu, a w tej części gdzie ja sie znajdowalam był pusty plac. No i sobie idę w swoją stronę i widzę, ze jedzie samochód, ale sobie pomyślałam, no przecież może mnie ominąć, przecież ma tyle miejsca! A gdzie tam... Babka zaczęła na mnie trafić, wymachwiac rękoma... Szkoda gadać, a z tylu w foteliku siedziało dziecko....

Na zakończenie powiem jeszcze, ze kiwusy zdają sobie sprawę z tego, ze ten ruch jakoś tutaj nie funkcjonuje najlepiej, ale uwaga i to jest najlepsze: cała winę zganiaja na Azjatów :) twierdza, ze to oni nie potrafią jeździć. Nawet dogryzaja im mówiąc, ze najniebezpieczniejsze miejsce w Auckland, to parking pod azjatyckim supermarketem hahaha. Ja powiem tylko tyle, ze po części sie z tym zgadzam, bo niestety Azjaci jeżdżą dziwnie, ale moim zdaniem kiwusy wcale nie sa lepsi i powinni sie wkoncu wziasc za siebie ;)

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Zwariowane parkingi i francuskie jedzenie

Ostatni weekend minął nam szybko, ale spokojnie tzn. bez żadnych większych stresów. Z tego powodu, ze w dalszym ciagu nie mamy samochodu, nie planowaliśmy żadnych dalszych wycieczek albo wypadu na kajak. W sobotę chcieliśmy zrobić trochę rzeczy w domu i pojechać na zakupy spożywcze. Oczywiscie wszystkiego nie udało nam sie zrobić, ale przynajmniej większość :) I tak np. Dominik skosil pól trawnika... Tak tylko pół!! A dlaczego tylko pól? Bo nadzwyczajniej w świecie rozladowala sie bateria w kosiarce, a gościu zapomniał nam dać ladowarki - hahaha. No ale nie ma co ta najbardziej widoczna cześć z tarasu jest skoszona ;) 
Poza tym pomalowal deski juz z jednej i drugiej strony biała farba. Z tych desek ma powstać szafka na buty, która będzie stała przy wejściu do domu. A z tego względu, ze ta szafka ma tez pełnić funkcje ławki, planuje uszyć na nią poduszkę. Tylko ze jak narazie tomsa tylko plany, bo maszyna do szycia jest jeszcze we Frankfurcie, ale miejmy nadzieje, ze pewna sprawa zostanie rozwiązana na dniach i wtedy juz tylko będę czekać na paczkę z Niemiec :) w niedziele deski zostały oszlifowane i pewnie w następny weekend będzie kolej drugiego malowania. Sama za malowanie sie nie zabieram, bo mam zakaz od szefa ;) kto wie, ten wie dlaczego :)
Po południu znajomi pozyczyli nam samochód i wybraliśmy sie na zakupy. Staraliśmy sie zrobić juz na jakiś czas zapasy, bo w sumie dotej pory nie wiemy kiedy dostaniemy nasze auto. A ze nie mamy sklepów pod domem, zaopatrzylismy sie w pare przede wszystkim większych rzeczy. Ale zanim cokolwiek zdążyliśmy kupić, wkurzyli nas ludzie na parkingu. Wszędzie jeżdżą jak by chcieli a nie mogli, nawet po autostradzie, ale akurat na parkingach zawsze im sie spieszy!! No i tak właśnie szukając miejsca do parkowania, postanowiliśmy wjechać na pierwszy i w sumie ostatni poziom parkingu. Juz jesteśmy przy wjeździe a tu nagle widzimy żółta belke, która informuje ze wyższe samochody mogą mieć problem z wjechaniem. I kicha, bo akurat byliśmy busem. Najpierw sie zatrzymaliśmy i zastanawialiśmy czy wejdziemy. Potem chelismy wycofać, ale juz ktoś za nami stał i trabil!! A więc wyszłam zeby zobaczyć czy przyjedziemy czy nie, a tam zdążyły juz trzy samochody sie za nami ustawić no i oczywiscie wszyscy na klakson!! Babka za nami w aucie wymachuje rękoma... Normalnie chamstwo, zamiast pomoc to ci jeszcze dokopia. No i zeby to jeszcze nie wiadomo jak dlugo trwalo... Ale okazało sie ze sie zmiescimy wiec Dominik pojechał dalej i bylo po krzyku. Najlepsze było to jak sie okazało, ze ten parking wcale nie jest zadaszony... Ani metra dachu, nigdzie. Także nie wiem po co te belki na dole wisiały?? Pisząc ten wpis właśnie wpadło mi do głowy, ze muszę napisać post o kiwuskiej jeździe :) o tak następny post będzie właśnie o tym! W sam raz coś dla mojego taty ;)

W niedziele umowilismy sie na brunch z nasza była wspollokatorka. Betty odebrała nas z domu i pojechaliśmy na francuski targ. Było fajnie, dobre jedzenie i slodziutkie bułeczki na koniec. Ale oczywiscie drogo - tak jak wszystko co europejskie... Nigdy nie myślałam, ze kiedys wyląduje w kraju, w którym do tej pory znane produkty bedą takie drogie, takie delikatesy ;) korzystając z ładnej pogody pojechaliśmy po jedzeniu na plaże. Zrobiliśmy niezły spacerek wzdłuż wybrzeża. Pogoda była naprawdę super, aż nawet za gorąco, na to jak byłam ubrana. Wogole juz od jakiegoś czasu powietrze jest takie wiosenne, czyżby wiosna sie zbliżała? Popołudniu wybraliśmy sie jeszcze do outlet center na małe zakupki. Każdy z nas coś dla siebie znalazł, a więc zmęczeni po całym dniu chodzenia, ale uradowni wróciliśmy do domku.